Nie mam nastroju na miłość recenzja książki
4 min read
Nie mam nastroju na miłość recenzja książki
Rodzina jak z obrazka: dwie beztroskie, piękne córki, zaradna i promienna pani domu, opiekuńcza matka oraz przykładna żona w jednym, a także ambitny, pracowity ojciec i namiętny mąż. Millerowie uchodzą za wyjątkowo udaną i szczęśliwą rodzinę. Bo jakim sposobem można być nieszczęśliwym, mieszkając w przepięknym, wysmakowanym i okazałym domu, w bogatej dzielnicy willowej, z zadbanym ogrodem, basenem, oraz kilkoma luksusowymi samochodami w garażu? Do tego wszystkiego niczym wisienka na torcie dochodzi bujne życie towarzyskie, mili sąsiedzi, brak zmartwień związanych z finansami, starzy, dobrzy przyjaciele, wyjazdy wakacyjne gdziekolwiek dusza zapragnie – żyć, nie umierać. Człowiek gotów pomyśleć w takiej sytuacji, że może mieć wszystko, że nie ma takiej rzeczy, która nie byłaby w zasięgu jego reki. Przyzwyczajeni do luksusu zapominamy o tym, że mimo wszystko cały czas fortuna kołem się toczy…
Janelle Brown swoją książką „Nie mam nastroju na miłość” przypomina nam nie tylko o przewrotności losu, o tym, że wobec niego każdy z nas jest sobie równy, bez względu na zawartość portfela, ale przede wszystkim o konieczności rozmowy z drugim człowiekiem, w szczególności z tym najbliższym. Trzy kobiety z rodziny Millerów – młodsza córka Lizzy, pierworodna Margaret i ich matka Janice, podczas jednego lata przekonały się na własnej skórze, jak trudno walczyć z przeciwnościami w pojedynkę i jak złudne jest poczucie bezpieczeństwa, jakie daje nam małżeństwo, rodzina, własny kąt, pieniądze i społeczeństwo.
W tym samym momencie wszystkie trzy straciły grunt pod nogami. I każdej trudno było się przyznać przed samą sobą (a co dopiero przed innymi), że to w dużej mierze efekt ich ślepych decyzji i zawierzeń w złudne idee. Autorka pozwala czytelnikowi na bardzo wnikliwy wgląd w myśli i uczucia bohaterek, stawia mnóstwo pytań retorycznych stanowiących nie tylko o konkretnej sytuacji jednej z nich, ale będących pytaniami uniwersalnymi, na które mimochodem sami próbujemy sobie odpowiedzieć podczas lektury książki. Każe nam się zastanowić nad sensem podążania twardo za własnymi ideałami. Albo nad tym czy żona w imię wspierania zawrotnej kariery męża zostaje doceniona za tak prozaiczne sprawy jak czysty dom, ciepły obiad czy znoszenie zadufanych potentatów, kierowników, dyrektorów i innych partnerów od interesów męża, na drętwych, przymusowych kolacjach biznesowych. Zatrzymuje się też nad kwestią wpływu mediów na pojęcie atrakcyjności, jakie szerzy się wśród młodzieży oraz na związanym z tym wypaczonym pojęciem popularności zdobywanej… manifestowaniem swojej seksualności.
Janice zostaje porzucona przez męża, Arta, po ponad dwudziestu latach małżeństwa. Zostaje tą wiadomością zdruzgotana podwójnie, gdy wychodzi na jaw, że jego nową oblubienicą staje się jej (jak dotąd) najlepsza przyjaciółka, której jak na ironię losu tyle razy żaliła się na swojego małżonka. Smaczku zamieszaniu dodaje fakt, że Art uciekając się do podstępu wmanewrował Janice w podpisanie dokumentów, w których zrzeka się wszelkich praw do ewentualnych zysków po wejściu akcji ich firmy na rynek, a firma w niedługim czasem staje się warta setki milionów… Kobieta staje więc nie tylko przed koniecznością odzyskania równowagi psychicznej, ale też uniknięcia kompletnej ruiny finansowej.
Lizzie, zagubiona czternastolatka, po tym, jak dzięki pływaniu udało jej się osiągnąć szczupłą figurę, zaczyna odkrywać świat dorosłych, zaczynając od seksu. Potulnie wierzy, że sypiając z kolegami ze szkolnej ławki zdobędzie ich uznanie, sympatię, szacunek i popularność, jaką cieszyły się jej koleżanki. Szybko przekonuje się jednak, że to były tylko mrzonki, i że ich efektem jest nowe życie, które powoli zaczyna się w niej rozwijać…
Margaret szuka swojego miejsca w życiu. Przez wiele lat była przekonana, że redagowanie na własną rękę feministycznego czasopisma „Snatch” jest jej drogą do osiągnięcia satysfakcji zawodowej oraz sukcesu finansowego. Jak płonne były to nadzieje, okazuje się w chwili, gdy rzuca ją chłopak, z którym uciekła lata temu z domu, a który teraz robi zawrotną karierę aktorską. Jednocześnie kobieta tonie w długach, wierzyciele krążą wokół niej niczym sępy wokół padliny. W rzeczy samej Margaret nie widzi już wyjścia z tej sytuacji, wraca więc niczym córka marnotrawna do rodzinnego domu.
Akcja powieści jest dość stonowana, jednak mimo to ani nużąca, ani monotonna. Autorka doskonale buduje napięcie i pozwala nam krok po kroku wczuwać się w nietypowe i tragiczne sytuacje życiowe trzech kobiet. Czytanie uprzyjemnia finezyjny i różnorodny język, z jakim autorka opisuje wysmakowane potrawy o egzotycznych nazwach, stroje bohaterek czy też rośliny, które pani domu hodowała z właściwym sobie pietyzmem. Nie jest to, koniec końców, górnolotna lektura, raczej typowe czytadło, ale za to z pewnością z górnej półki. „Nie mam czasu na miłość” jest pełne ironii i czarnego humoru, nie trąci kiczem ani przesadną uczuciowością. Bohaterki wykreowane przez Janelle Brown nie są bynajmniej postaciami nienaturalnymi, papierowymi – są pełne wad i sprzeczności, nie zawsze zachowują się tak, jak powinny, często bywają lekkomyślne i popełniają mnóstwo błędów. Książkę czyta się szybko, praktycznie jednym tchem. Z pewnością przypadnie do gustu tym z Was, którzy lubią typową lekturę obyczajową.
Autor: Janelle Brown
Tytuł: Nie mam nastroju na miłość
Tytuł oryginału: All We Ever Wanted Was Everything
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 6 maja 2010
Kategoria: literatura obyczajowa
Oprawa: miękka
Liczba stron: 400
autorka recki: Monika Magdalena
